Przeczytane "na grupie" pl.rec.modelarstwo

Przytaczam kilka tekstów, które warto uważnie przeczytać. Uznałem, że są warte uwiecznienia. Są tu zwłaszcza już legendarne opowieści modelarskie Jurka v P.


Jeden z grupowiczów napisał: "Zawsze tak kleiłem te plastiki 1/72 i jakoś nigdy się nie zastanawiałem nad tym, jak powstaje taki model".

Odpowiedź Roberta:

Odpowiem troszkę off-topic. Wiem jak powstaje pomnik. Model jest jego fazą pośrednią. A więc:
1. Mały model,
2. Odlew,
3. Obróbka dłutem,
4. Gładzenie,
5. Odsłonięcie,
6. Przemówienie,
7. Kolacja.

Wiem jeszcze jak powstaje człowiek:
... tak samo, tylko w odwrotnej kolejności.

Pozdrawiam
Robert.


Witam:)

Zapraszam do obejrzenia Biniowego kombata - nowości - na stronie
www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl
.
Parę słów o modelu: skrzydła są konstrukcyjne, kryty folią, napęd OS MAX 15 LA. Po wymianie zbiorniczka na mniejszy, waga gotowego do lotu spadła do 680 g! Latawiec:)))))
Pomimo to konstrukcja jest niezwykle mocna - już to przetestowaliśmy:) Model latał 3 razy i ....raz wylądował:))))
Pierwszy raz - zabiła nas RUTYNA:) W ostatniej chwili, dosłownie przed wyjazdem na łąkę robione były jakieś zmiany w ustawieniu aparatury...potem już na ,,lotnisku'' krótka kontrola sterów : chodzą!
i wyrzut.....
...sumienia:)))
Mustang, ku nieopisanemu zdumieniu Binia, wykręcił niekontrolowanego kwargla i przyłoił w glebę:) Lotki...działały odwrotnie:)))) Ponieważ jednak przy okazji wyszły inne skutki przyspieszonego oblotu (jakaś niesłychana kombinacja z wężykami paliwowymi:)), więc ,,daliśmy sobie siana'' i wróciliśmy do domu.

Następnego dnia wszystko było poprawione, sprawdzone i gotowe:)

Model ma dwa wycięcia pod skrzydłami, funkcjonujące jako uchwyt do wyrzutu. Okazuje się, że przydałby się trójpunktowy wpust: dopóki przymiarki do wyrzutu prowadziliśmy na ,,sucho'' - bez włączonego silnika, wszystko było OK. Na łące jednak, silnik ciągnął w dół jak diabli. Wykonywałem złożoną ,,ekwilibrystykę uchwytową'' żeby go utrzymać w poziomie. Wziąłem rozbieg i zamach.....po czym skamieniałem z przerażenia (słup solny z Gomory byłby ruchliwy przy mnie:))
Mustang wbił się w ziemię jakieś trzy metry przede mną!!!

Zanim wróciłem do świadomości Biniu ocenił straty: złamane śmigło, pęknięty kawałek poszycia na ,,dziobie''...i to wszystko. Konstrukcja cała!

W międzyczasie, kiedy dochodziłem do siebie, Biniu polatał Cobrą...ale nie odpuścił:) - to MUSI latać! - zawyrokował. Tocząc walkę sam ze sobą, wziąłem Mustanga znowu do ręki. Tym razem celowo wyrzuciłem wysoko do góry. POLECIAŁ!!!! Błyskawicznie wznosząc, kołyszący się na boki model, Biniu próbował wykonać nim zakręt. Model zwinął się w korkociąg i....pionowo przywalił w ziemię aż jęknęło. Skrzydła odleciały...a kadłub został w pionie jak pomnik super-marchewy!
Solidnie osadzony - aż po zbiornik paliwa:)))))

I wiecie co? - urwało się mocowanie skrzydeł, przelatujący akumulator zabrał serwa ze sobą....i to wszystko. Znowu konstrukcja ocalała. Nawet śmigło było całe:))))))

W dwa dni później, po ZMNIEJSZENIU WYCHYLEŃ STERÓW do prawie niezauważalnych drgnięć, kombat poleciał jak ptaszek (goniony przez drapieżnika:)). W końcu zaczął zachowywać się poprawnie( czyli dziko ale w rozsądnym zakresie). Przy tej wadze i profilu skrzydeł jest rzeczywiście szybki. Następnym razem przywiążemy mu taśmę do ogona, to go trochę wyhamuje:)


...kto jeszcze nie śpi - to zapraszam do obejrzenia tego ,,malucha''
www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl

pozdrawiam
Jurek v P

p.s. dylemat jak powinno się pisać? kombat czy combat??:)


Witam:)

...a raczej witamy - Biniu & Jurek v P..:)

Właśnie udało nam się przepchnąć (dosłownie!!) na prędce skleconą stronkę z nowościami (zdjęcia wykonane w ostatnie - ciepłe dni października). Nad właściwie poprawioną -zaktualizowaną stroną pracowicie dłubie Inka - dam znać kiedy skończy:)

bieżąca strona pod adresem:
http://www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl


... a teraz trochę opowieści nie ujętych na stronie:

pamiętacie ,,Kilerów dwóch''?.......tekst Siary byłby na miejscu w minioną niedzielę:
otóż - Kilerów było rzeczywiście dwóch - ojciec i syn. Przygotowania do lotu były chyba półroczne (Trainer Precedenta taki sam jak Romka Gomółki...ino trochę ładniejszy:)))))))). Trochę wiało. Pomagaliśmy w sprawdzeniu modelu przed lotem - Biniu podregulował silnik (silnik docierany był przez to pół roku intensywnie - 2,5 litra paliwa spalił w garażu:)))))) W końcu
,,nadejszła wiekopomna chwiła'', tata krzepko chwycił samolota i machnął nim tak, że paliwo mu się chyba
cofnęło aż do ogona - silnik zdechł - kółko przednie powędrowało do kieszeni:)
Ale nic to!
Dodaliśmy nieco więcej na przepustnicy i drugi wyrzut!
Model poszedł w górę, wdzięcznie skręcając w prawo......i słowami Siary ,,- wylądował w pi...du'':)))))))))))))) - oderwane stateczniki, nadwyrężone skrzydła i trochę ,,obrażeń wewnętrznych''.
Tyle o naszych nowych - niespełnionych jeszcze lataczach. Gwoli ścisłości dodam, że syn latał już trochę motoszybowcem... a tego dnia miał zdobyć szlify RC-spalinowego-pilota...
no trudno - początki nie są słodkie...

A my - tzn. Mikki i Biniu - lataliśmy naszymi ,,wynalazkami'', czyli ,,pudłowcem'' Mikkiego i ,,antypudłowcem'' Binia - niesłusznie zwanym Cobrą 2,5:)). Obydwa modele, są oczywiście pomysłu i projektu Binia, ale jego jest ...ładniejszy, szybszy i zwrotniejszy:))))) Może uda mi się zmusić go do zrobienia porządnych planów, to umieścimy je na PWM czy naszej stronce - bo te modele naprawdę fantastycznie latają. Nawet przy ich niewielkich silniczkach udają się zawisy na śmigle, można nimi wykonać bez problemu prawie cały program akrobacyjny. Mikki dorobił w swoim ster kierunku i ostatnio ćwiczył loty boczne......no...jeszcze trochę musi poćwiczyć;))))))

Cobra Binia jest dużo lżejsza od swojego ,,pierwowzoru'' (pudłowiec był pierwszy), lata bardzo szybko ale może też latać bardzo wolno i nawet przy tej szybkości jest stabilna i sterowna.

Co do figur akrobacyjnych, to (nie pamiętam czy już o tym pisałem?), wypracowaliśmy nowy ich zestaw :)))))))) Biniu nazywa je ,,Kwarglami'':)))
Kwargiel (tak chyba brzmi liczba pojedyncza) to ....niezamierzona, lub nie do końca poprawnie wykonana...inna - znana figura:)))))))))) Może nie przewidziana regulaminem, ale za to równie widowiskowa.:)

a co na warsztacie.....
hm...poważne sprawy..:)))) W poniedziałek Biniu otrzymał zamówione w niemieckiej firmie plany P51 Mustang, w skali jak najbardziej kombat (1:12). Czy muszę dodawać, że dziś są już prawie gotowe skrzydełka? (jutro pora na kadłub:)))))) Nie do końca wiem po co mu były te plany skoro i tak naniósł tyle swoich modyfikacji .......:))))))))))
Srebrna folia wraz z dodatkami SolarTrim już w drodze...szykuje się kolejny piękny model...do oblatania za tydzień :)))) ( o ile pogoda pozwoli )

U Pociętych produkcja żółwi się ślimaczym tempem:)))))
...ale Mikki walczy nad Dewoitine D520, Jurek v P przerabia mini-Camela na spalinówkę...a Inka....wycina 658-e żebro do swojego WIELOPŁATA (Fokker dr I) :))))))))))))

i to by było na tyle....

qrde - wszyscy śpią????!!!!!!

pozdrawiamy więc po cichutku::)))

Biniu & Jurek v P


23.01.2002

"RC - aksjomaty" -

Witam:)

Dobrze jest się utwierdzić w przekonaniach...

A było to tak:
Całkiem nie tak dawno, Mikki odłożył z nienacka kawałek SŁUSZNEJ klepki balsowej i wyciągnął zza szafy płachtę NIESŁUSZNEGO depronu..
Na moje szeroko otwarte znaki zapytania odpowiedział był tajemniczo ,, - zobaaaaczysz...''
No i zobaaaaczyłem:))) Najpierw pracowicie wycinał duże figury geometryczne, potem mniejsze - głównie trójkąty. Następnie wyczaił moment i porwał Ince nowiutką suszarkę (ponieważ hałasował nią niemożebnie - sprawa szybko się wydała i po krótkiej szamotaninie suszarka powróciła do właścicielki). Chodziłem nieopodal i rechotałem lubieżnie pod nosem, imaginując sobie przeróżne scenariusze porażek i katastrof:). Po stosunkowo niedługim czasie wylazł z naszej pokojo-modelarni trzymając w rękach - BOŻEZLITUJSIĘ - coś dziwacznego!!!
Przepełniony dumą pokazał mi TO ze WSZYSTKICH TRZECH STRON:)) .........
Kiedy powróciłem do pionu, i opanowałem niekontrolowany kwikot, z wrodzoną sobie złośliwością:)) ochrzciłem jego wyczyny jednym słowem - NEPOLETI !!:)
No bo jak?? Płaskie to było od spodu i wybrzuszone cudacznie na górze, z przodu śmigło na 400-tce (1:1,5), z tyłu 3 diable rogi - na końcach i po środku.
Mikki wolał to jednak nazwać - ,,Mefisto''
OK może być i Mefisto - w końcu on też nie latał:)))))))

Pojechaliśmy więc nad jezioro (jeszcze wtedy porządnie zamarznięte), każdy ze swoją nadzieją:))))) Cudactwo, wyrzucone z ręki, najpierw zadarło do góry, potem na dół, wywinęło jakiegoś fikołka, Mikki cudem tuż nad ziemią odwrócił to z pleców na (no właśnie - na co???)....Koniec końców ruszyło w naszym kierunku!! Musiałem przed tym diabelstwem uciekać!!!!!!!! (to już drugi raz na tym jeziorze uciekaliśmy przed naszymi ,,wynalazkami''!!) Kątem oka zauważyłem tylko, że minęło mnie to gdzieś....no powiedzmy ..na wysokości pasa:)) (pomyślałem sobie, że już jestem raz Pocięty...i nie chciałbym na najbliższym Zlocie śpiewać sopranem). No, w każdym razie Mikki walcząc z drągami zadarł to COŚ do góry...po czym zgrabnie wylądował na ogonie (czy też raczej ogonach). W ten sposób, niezamierzenie spełnił swoje marzenia o pionowzlotach:)))) Szczegółem jest że po chwili ta biała płaszczka klapnęła z rozmachem na ziemię - i dacie wiarę??? - pękło łoże silnika zrobione ze SŁUSZNEJ balsy....a ten...biały materiał na tacki do kurczaków - wytrzymał!!

Dobrze, że Biniu wziął ze sobą swojego ,,SU - ileś_tam''. Odpalił OS'a i dał popis lotów powoli nadciągającym kibicom. Niestety puste dno w baniaku z paliwem szybko zakończyło przedstawienie.

Do domu Mikki powrócił z jakąś teorią, według której musi nanieść poprawki do ,,konstrukcji''. Ja już byłem spokojnie pewien - ,,NEPOLETI 2'':))))))))))

Nazajutrz nawet nie pofatygowałem się na ,,lotnisko''. Po pół godzinie w drzwiach ukazał się konstruktor, w garściach trzymający różne rodzaje trójkątów: i te większe i te mniejsze. Z dzioba pokiereszowanej płaszczki dyndał na nerwie jakiś organ - poznałem 400-kę:))))))))))))

No po prostu nie mogłem się powstrzymać przed pełnym słodyczy komentarzem :
,,- a nie mówiłem??'':))))))))

Tak więc wracając do naszej tezy z początku tej opowieści: dobrze jest się utwierdzić w przekonaniach:

- Delty nie latają!
- Depronowe delty WCALE nie latają:))))
- Depronowe delty z napędem elektrycznym NIGDY nie polecą:))))))))))))
- W wykonaniu Mikkiego, delty.........no dobra, dobra - powstrzymam się:)))

A poza tym : gdyby depron miał latać, to Bracia Wright nie zrobili by swojego Flyera1 z drewna:))))))))))))))))))))))

I jest to tak PEWNE, jak to, że Ziemia jest PŁASKA!
..a Kopernik była kobietą!!

Hough!

Jurek v P

p.s. (Narażam się - WIEM:))))))


29.01.2002

Witam:) -

Siła, która ciągnie do latania jest znacznie mocniejsza od grawitacji (to dla samolotu) i większa niż lęk przed wodą, niż naturalna niechęć do zimna, marudzenia domowników..etc (to dla lotnika) :))

Mnie jednak grawitacja przytrzymała w domu, a aqua-lęki pozwoliły jedynie na napełnienie wanny cieplutką wodą (gdyż panicznie boję się wody cieknącej z góry, oraz podstępnie napływającej dołem by zatopić moje buty powyżej podeszew) fuuuuuj :))))))

Biniu z Mikkim jednak POLECIELI nad łąki...
Każdy zabrał po spaliniaku. Mikki wziął starego Pudłowca z nowym, prawie dwa razy większym silnikiem. Dorobił mu też dwa druty z kółkami, które uparcie nazywał podwoziem:)
Właśnie świeżo stopniały śniegi, a dodatkowe opady przekroczyły możliwości wchłaniania wilgoci przez glebę. Droga dojazdowa, położona wyżej, trzymała się jakoś swojej naturalnej konsystencji, ale łąki...
No cóż - łąki są dwie : po lewicy i po prawicy. Po prawicy, zarośnięta trawą, (kochani rolnicy) a po lewej głupio zryta głębokim lemieszem (wstrętni glebożercy!).
Nie wdając się w szczegółowe opisy walki z regulacją silników, dość stwierdzić, że w pewnym momencie lotu, MDS z michałowego Pudłowca zakrztusił się, po czym rozkaszlał na dobre, aż wydał ostatnie tchnienie....nie wysoko....ale DALEKO nad LEWYM polem.
Rozpoczął się lot ślizgowy na skrzydłach głośno odmawianej przez Mikkiego modlitwy. Ku nadziei.. Nadzieja zawiodła. Niewielka skuteczność modłów była oczywista - Mikki grzeszył niedawno (bawił się brzydko depronem!):)))))
Głośne klaśnięcie rozległo się po okolicy.
Nagle kołnierzyk zrobił się za ciasny i nerwowo przełykana ślina z trudem przecisnęła się przez gardło. Rozejrzał się nerwowo dookoła, ale napotkał jedynie współczujący wzrok Binia, połączony (czyżby przewidzenie?) z ledwie wstrzymywanym...uśmiechem:))))))))))
Zaczerpnął więc porządny haust świeżego powietrza, i żegnając gasnącym spojrzeniem w miarę suchy ląd, pogrążył się w odmętach...

,,Wypłynąłem na suchego przestrzeń oceanu...'' chciało by się powtórzyć za naszym wieszczem (,,Stepy akermańskie'':))...A guzik! ,,Przestrzeń'' i ,,wypłynąłem'' jedynie, jako tako zgadzały się:)))))

Matka ziemia objęła go miłośnie zaraz po pierwszym kroku, a to próbując sięgnąć mu kolan, a to próbując ściągać buty. Lubieżne cmoknięcia towarzyszyły każdemu, coraz bardziej rozpaczliwemu ruchowi. Walcząc o każdy metr minął UGRZĘŹNIĘTE W BŁOCIE SANKI. Po ich właścicielu nie było widać ani śladu!:))

Na brzegu Biniu śledził uważnie te poczynania, starając się choćby zapamiętać miejsce, w którym Mikki sromotnie przegrywał nierówną walkę z siłami ssącymi. Cóż znaczy jednak upór modelarza w batalii o swoje dzieło! Dotarł w końcu na miejsce, wyszarpał z uścisku bagna swojego, nagle ukochanego, Pudłowca i rozpoczął kontrolowany (prawie!) odwrót. Każdy koszmar ma swój koniec - na brzegu Biniu podał pomocną dłoń i wyciągnął najpierw umorusany model a potem, bliżej nie znane systematyce, błotne idywiduum:)))
Kiedy już wyśmiał się do woli, poszedł odpalać swoją Koberkę, układając sobie zupełnie inny kierunek lotów.
Mikki stał jakiś czas, dochodząc do sił i podziwiając swoje o dziesięć numerów powiększone buty, które jako żywo przypominały obuwie mieszkańców Krużewników, tyle że uplecione były z błota, trawy i nie do końca przetrawionego obornika. No i ważyły odpowiednio:))))))Nic - tylko skierował swoje CIĘŻKIE kroki ku najbliższej kałuży:)

Tymczasem Koberka poszła w górę. Jednak nie był to dzień najlepszy dla MDSów. Po niedługiej walce, na ćwierć obrotach przerywanych nagłymi zrywami pełnego gazu, model ostatecznie zdecydował się zejść na ziemię.
Sęk w tym że podjął tą decyzję bez uzgodnienia z Biniem:)))))))
Kompromis w tej konfrontacji wypadł dość daleko na PRAWEJ łące:)))
Uspokojony nieco pilot sadzał swoją maszynę na ,,trawie'', nagle oczy zrobiły mu się okrągłe ze zdumienia. W miejscu przyziemienia modelu uniosły się pod niebo wspaniałe fontanny wody, a do uszu dotarł odgłos normalnie słyszany na basenie podczas skoków ze słupka:))))))))))))

,,-O <<Najstarszy Zawód Świata>> ''- wrzasnął Biniu i rzucając w ręce rozpromieniającego się Michała, nadajnik, wbiegł na łąkę:))))
Jedna tylko Osoba chodziła po wodzie (złośliwi twierdzą, że i tak po palach:)), Zbyszek więc nie zmienił historii. Okazało się, że zwodniczo wyglądająca trawa, w istocie PŁYWAŁA po powierzchni ogromnego bajora. Rozległy się radosne pluski i nasz pilot, wzbijając fontanny wody, brnął na pomoc tonącemu. Głośno wymieniał przy tym ważniejsze elementy wyposażenia modelu : ,,- silnik! <<NZŚ>>, serwa! <<NZŚ>>, odbiornik <NZŚ-mać>> - wszystko w wodzie!!!''
Mikki odnosił wrażenie, że Biniu zaraz rzuci się crowlem, żeby szybciej udzielić pierwszej pomocy topielcowi, który wystawiał już tylko ogon ponad toń.
Podobno Koberka zanurzyła się cała:)
W każdym razie, kiedy niósł ją z powrotem, strugi wyciekającej z niej wody przypominały programy rodem z Discovery Channel o wydobywaniu z głębin skarbów (czy też wraków) :)))))

Jednak to co ujrzeli na brzegu przekroczyło swoim komizmem cały dramat ich lotniczej wyprawy:))))))))
W kadłubie, za transparentną folią było AKWARIUM!!! Z całym bogactwem flory i fauny:)))))))))) Zresztą w skrzydłach też.
Co najciekawsze TEJ WODY NIE DAŁO SIĘ WYLAĆ!!:))))))))
Kiedy wróciła powaga, Mikki z miną koronera, podał Biniowi jedyne, przychodzące na myśl narzędzie: śrubokręt.
Ten z bólem odwracając oczy, zadawał ciosy...
Wypłynęła życiodajna ciecz....

Już w samochodzie wnętrze modelu zaczęło zachodzić mgłą:)))))

**************************************

Mikki głośno zastanawia się, co wylegnie się w zbyszkowej Kobrze z pierwszymi wiosennymi promieniami słońca:))))

Pozornie wyczyszczony Pudłowiec powiewa odłażącą folią wisząc pod sufitem, w oczekiwaniu na PRAWDZIWY SEZON MODELARSKI.
Wczoraj moją uwagę przykuł jeden szczegół: teraz ja sam ze sobą robię zakłady co wyrośnie na kółku ogonowym, oblepionym czarnoziemem z dużą dawką pożywnego obornika:))))))))


pozdrawiam pozostałych szaleńców:)))

Jurek v P


5-02-2002


Witam:)
...trochę spóźnione opowieści weekendowe:))
Byliśmy w Pile na lotnisku. W sobotę i w niedzielę. Pogoda dopisywała, samoloty nerwowo podrygiwały na sznurkach pod sufitem, paliwo się pieniło - trzeba było coś z tym zrobić. U nas taki wyjazd to niemalże wyprawa. Do Piły mamy niby tylko 30 km w jedną stronę, ale żeby zmniejszyć koszty i zapewnić sobie maksymalną uciechę jedziemy zwykle w kilka osób - przeważnie też większym samochodem(ami). A jeśli dodatkowo jest z nami początkujący pilot, nowy model do oblatania lub, co jeszcze zabawniejsze, jedno połączone z drugim, - to dzień zapowiada się naprawdę atrakcyjnie:)))))
Tak też zapowiadała się sobota! Pojechał z nami ,,doszusowujący'' do nas kolega Borys. Zabrał ze sobą nowego-firmowego trainera ze świeżutko dotartym sześciocentymetrowym OS-Maxem. Doświadczenia Borysa to loty motoszybowcem. Modelem samolotu jeszcze nie latał - czyli MNIODZIO:)))
Mniodziem tym oblizywali się Biniu z Mikkim:))))
Im bliżej było do lotniska, tym bardziej rzedła mina przyszłemu pilotowi. Być może od nadmiaru ,,rad'' i ,,pocieszeń'':))) Po okazaniu przepustek, czyli naszych facjat, zostaliśmy wpuszczeni na TEREN LOTNISKA!. Ciekawostką jest fakt, że lotnisko jest cywilne a teren wojskowy.
Według mnie wartownik otwiera i zamyka bramę jedynie w celach konserwacyjnych, bo z majątku wojskowego pozostała jedynie rozsypująca się wartownia i zardzewiały szyld, reklamujący aparat fotograficzny za czerwonym paskiem.
Na miejscu zastaliśmy znaną nam ekipę pasjonatów - lataczy. Celowo nie piszę ,,modelarzy'', bo my przeważnie pomiędzy procedurą zakupu a lataniem, mamy jeszcze montaż...a oni - nie:) ..ale ponoć tak też można:))))))))))
Mikki szybko odpalił Pudłowca, Biniu ćwiczył MDSa w Koberce,a Borys patrzył.....
Patrzył, a wewnątrz toczył walkę pomiędzy otuchą a rezygnacją. W końcu otucha wygrała i oświadczył zdecydowanie : ,,-NIE POLECĘ''!
...zabawa rozkręcała się na całego...:))))
Uśmiechnięte dzioby naszej dwójki mówiły same za siebie:) Zaczęły się pogaduszki-przygaduszki:). Wchodzili mu na ambicję, szarpali za sumienie, szczypali w zdrowy rozsądek, deptali po honorze - jednym słowem zachowywali się skandalicznie! Delikwent wrzepiony w asfalt lotniska uparcie trwał przy swoim. Pozostało już tylko - zgodnie z jego życzeniem - skoczyć ma na pukiel.:))))
W końcu wycisnęli z niego kompromis: ,,- polecę jak mi któryś nim wystartuje..''
Biniu na te słowa odżegnał się lewą nogą. I miał powód! Otóż NIEBYWALCOM Zlotów wyjaśnię, że Zbyszek lata aparaturą w MODZIE PIĄTYM ! Nie ma takiego - powiadacie??? Jest - jest! Być może tylko w jednym egzemplarzu - ale zawsze! Obroty silnika z lotkami w lewym drągu a wysokość z kierunkiem w prawym....ale WYSOKOŚĆ CHODZI ODWROTNIE! Od siebie - nos samolotu do góry, do siebie - na dół!:))))))
Nikt nigdy, kiedy Biniu rozpoczynał przygodę z modelarstwem, nie powiedział mu jak powinno być poprawnie...a w gry komputerowe nie grywał:)))))
My zastaliśmy go już z takim nawykiem i nawet użycie prądu trójfazowego nie oderwie naszego kolegi od przyzwyczajeń.:)))
Zadania podjął się więc Mikki. W prawdzie i w tym wypadku mody się nie zgadzały...ale NORMALNIE się nie zgadzały :)))) (sorry Biniu:))))
Mikki dość łatwo poderwał model, wzniósł go bezpiecznie i szybko wcisnął aparaturę Borysowi. Stał więc tak osamotniony i mokry z łopoczącymi nogawkami, choć zapewniam Was, że deszcz nie padał a i wiatr nie był zbyt silny:)))))))))
ALE LATAŁ !!
Ten pierwszy lot zakończył również Mikki...ale drugim razem już wylądował Borys. Tak oto proszę Państwa, samowylaszował się nam nowy pilot! Ostateczne szlify zdobył dnia następnego, kiedy to ostentacyjnie olany przez Mikkiego musiał sam wystartować.
Atrakcja jednak nadeszła z nieoczekiwanej strony. Jeden z uczestników pilskiej ekipy odrobinę zagapił się na wyczyny biniowej Koberki....i kiedy poszukał wzrokiem swojego górnopłata, ten był właśnie w końcowej fazie lotu nurkowego. Zelektryzowany pilot zaciągnął ostro drąga autodestrukcji - czyli wysokości w tym wypadku:) Model odpowiedział dźwiękiem podwójnym : najpierw rozległo się donośne klaśnięcie skrzydłami, a potem jeszcze głośniejsze tąpnięcie - obwieszczające próbę wjazdu pod ziemię.
Przez 10 minut ojciec z synem znosili po kawałku samolot do samochodu.
Jednak niezbyt to popsuło właścicielowi humor - stwierdził, że nareszcie odczuwa przymus dokończenia innego modelu:)
Eeeech...gdyby nasze łąki mogły przemówić...:)))))))
Przyjrzymy się na wiosnę nowym kiełkującym sadzonkom...a nuż któraś to balsa:)) (choć osobiście wolałbym krzak serwowy:)))))
O qurcze!!! Tyle już napisałem???
Zna ktoś lek na grafomanie????? Nie??
To o niedzieli będzie w drugim wątku:))))))))

Jurek v P


6-02-2002

Witam ponownie:)
...jednak zanim nastał ten dzień święty, to dopowiem, że z sobotnich lotów jeden wracał rozpromieniony, jeden umiarkowanie zadowolony....i jeden wściekły:)))))))
Warcząc pod nosem i przeklinając producentów MDSów aż po Cara Mikołaja, Biniu zatrzymał się przed sklepem i kupił aż TRZY PIWA. W powietrzu wisiało coś niedobrego....
Wszystko z powodu niestabilnej pracy silniczka w Koberce. Pomijam fakt, że przy przyśpieszonym lądowaniu złamała sobie ,,dupkę'':))) ale znacznie poważniejszym wykroczeniem był BRAK PRZYJEMNOŚCI z płynnego polatania:)
Trzy piwa, w przypadku Binia mogły oznaczać tylko jedno - kłopoty!
Z zaśnięciem!
A skutkiem tego...nowy Fun-Fly będzie gotowy na rano! I tak też się stało!

Konstrukcja ma też swoją - krótką (obiecuję!) - historię:)))
Na początku roku Zbyszek nerwowo kartkował ,,Modelarze'' szukając natchnienia ( dla nowego OSa 7,5 FX). W końcu przyjrzał się bliżej konstrukcji naszego zlotowego znajomego brodacza - Andrzeja K. ze Słupska. W Prusicach latał swoim potwornej wielkości modelem - (napędzanym chyba przez trójfazowy silnik od pralki:)))
Model w gazecie nazywał się bodajże ,,Merlin'' (jeżeli pomieszałem jakiś fakty to proszę wybaczcie staremu...:)))
To, że Biniu nie zauważył go wcześniej było oczywiste - samolot był ZIELONY!!!
Według Zbyszka ZIELONE SAMOLOTY NIE LATAJĄ!!!
I to jest prawda!

(Nasz kombat był zielony - Biniu wzdrygnął się z obrzydzeniem kiedy go zobaczył:)) i dlatego nie latał!! Pudłowiec ma skrzydła zielone a kadłub pomarańczowy - więc lata tylko w połowie dobrze:)))
Postanowił więc zmienić mu nieco estetykę i skutkiem tego z oryginału pozostał ...jedynie profil:)))) Obijał się przy tej pracy niemiłosiernie, więc trwało to ponad trzy tygodnie!!
...ale niedzielny ranek powitał Fun-Fly'a gotowego! Ochrzciliśmy go uroczyście nieco później.

Nazwa jest oczywista i logiczna:)
Skoro ZIELONE samoloty to GRINGO
...więc Zbyszka samolot może być tylko...AMIGO:))))
cała historia jest zresztą tutaj:
www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl/funfly/
Niedzielne loty zdominowane były więc inicjacją noworodka:))
Kiedy przybyliśmy na lotnisko, nasi znajomi zdążyli już pozamiatać po rozsmarowanym na asfalcie modelu śmigłowca. Czyli ofiary, płacone Ikarowi, już były. Tym lepiej wróżyło to nam:))))
Kiedy wytoczyliśmy samolot z furgonetki, a nasi znajomi latacze odzyskali mowę, dowiedzieli się ku swemu najwyższemu zdumieniu, że NIE MOŻNA TAKIEGO KUPIĆ:)))) Zaczekali więc tylko, z pewną nadzieją, do oblotu a potem opuścili nas:))
Oblot był krótki. Milczący wymownie Zbyszek, zdeptując na dnie duszy emocje, odpalił FX-a, wytoczył model na pas....i poleciał:)
Żadnego trymowania, żadnej walki ze sterami...
Po krótkim rozbiegu poderwał go do góry...i zaraz po tym WYKRĘCIŁ BECZKĘ...jakby latał nim codziennie:) Z niego też jest niezły AMIGO!! Cóż dodać...Amigo lata ,,pięęęęknie'', jak mawia Biniu. Trzyma się powietrza jak przyklejony, potrafi być aż za szybki jak na Fun Fly'a, ale też i latać majestatycznie...
Błyszczące oczy Zbyszka, kiedy odbierał gratulacje - mówiły wszystko!
Facet jest znowu zakochany:)))))))))
Wracaliśmy w wyśmienitych humorach, śpiewając zgodnie pieśń pochwalną:))
Po powrocie Mikki powiesił Pudłowca po zbójnicku - na haku!
Nie poleci więcej! Jest brzydki, ma zielone skrzydła i nieprzyzwoicie zachowywał się na ziemi.

Ale to już temat na innego posta...:))))
ale nie bójcie się - nie dzisiaj:))))

Przeszukując apteczkę w celu znalezienia antidotum na moją przypadłość, znalazłem jedynie Laksigen. Większa porcja zaczęła przynosić skutek - muszę oderwać się od pisania...i to chyba

na dłużej!!!!!!!
Leceeeeee....bo mi g....mózg uciskaaaaaa

pozdrawiam w locie

Jurek v P.
p.s. jeszcze raz zapraszam na www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl/funfly/


11.3.2002

Witam:)

Totalna korba!
Dziś rano, z trudem rozklejając zaspane oczęta, powędrowałem na pamięć do kuchni, z daleka omijając zdradliwie czyhające kanty stołu. W stanie półśpiku dotarłem szczęśliwie do okna i przycumowałem do zbawczego parapetu.
Po chwili zmagań z ostrością widzenia udało mi się ustawić focus na skalę termometru zaokiennego. Osiem stopni. - ,,Niedobrze'' - pomyślałem przybity - ,,nie da się wymigać - nie jest za zimno''.

Wtem - z głośnym trzaskiem odkorkował mi się prawy kanał audio. Usłyszałem narastający szum...a potem potępieńcze wycie!
Ani chybi - ktoś się znowu powiesił.
-,,O qrcze ale wieje!!!'' - dotarło do mnie po chwili i błogi uśmiech rozlał mi się po duszy:) NIE JEDZIEMY!!! ....mogę się jeszcze trochę zdrzemnąć..:)
....i wtedy zadzwonił telefon...
- JEDZIEMY!! - darł się Biniu w słuchawce - ,,za piętnaście minut jestem u was!!!''
Na łeb wylało mi się wiadro zimnej wody! Moją elektryką wstrząsnęły potężne zwarcia. ON ZWARIOWAŁ - pomyślałem tylko...i byłbym się osunął...gdybym nie musiał nagle walczyć z Mikkim o łazienkę.
Piętnaście minut! Ubrani, wymyci, najedzeni - staliśmy na baczność pode drzwiami z combatem pod rękę i aparatem fotograficznym w kieszeni. Coś się sprawdzi na pewno: albo będą fajne loty...albo fajne fotki:)))))
Kiedy wyszliśmy na dwór, wiatr natychmiast urwał mi łeb i przez chwilę kręciłem się zupełnie bez głowy:)
-,,To nic, to nic'' - zapewniał Zbyszek - ,,tam na pewno jest inaczej''. Mówiąc ,,tam'' miał na myśli odległą o 30 km Piłę, a dokładniej powojskowe lotnisko.
I miał rację! Tam rzeczywiście było INACZEJ. Wiało ze dwa razy mocniej!!!
Pierwsza próba wyjścia z samochodu nie powiodła się - wiatr wepchnął nas spowrotem i jeszcze zatrzasnął drzwi. Przysiągłbym, że dostaliśmy kopa!
...ale jeden kop więcej takim kopniętym jak my - nie zaszkodzi:)
Im gorzej - tym lepiej. Humor powrócił mi zupełnie - cieszyłem się myślą o wspaniałych fotkach czekającej nas hekatomby.
Walcząc z podmuchami, przygięci niemal do ziemi, wydobywaliśmy z przepastnego wnętrza borysowego samochodu wychuchane modele - próbując ustawić je do pierwszej (ostatniej - myślałem) wspólnej fotografii.
Dwa modele ,,dziewicze'' - do oblotu. Jeden ,,dziewiczy'' pilot i trzech ,,desperados''.
Zaczęliśmy od Pipera. Dopieszczony do granic możliwości przez Binia, z nowymi kołpakami na kołach i dodatkową atrapą silnika, wyglądał pięknie i żałośnie zarazem - trzęsąc się jak osika i podskakując od dzikich podmuchów wiatru. I tu zemściła się zasada, której Biniu trzymał się tak kurczowo.
Model była za lekki! 170 cm rozpiętości, ponad 1 m kadłuba, wyposażenie plus zatankowany bak i TYLKO 1700 g?! To się musiało źle skończyć! Wiatr rzucał nim jak starą szmatą i kręcił w kółeczko, wesoło bawiąc się tą śliczną zabaweczką. A jak się znudził...to postawił na sztorc. Pobiegliśmy na ratunek - druga próba i Piper zataczając się jak pijany, próbował ustawić się pod wiatr, podniósł za wcześnie ogonek...i nim zaskoczony Zbyszek zdążył wrzepić mu gaz, zwalił się na skrzydło i wystawił całą powierzchnię nośną na łaskę wiatru.
Wiatr łaskawie dmuchnął w ten żagiel i Piper wykonał pętlę na ziemi - zwaną inaczej fikołkiem do tyłu. Chlasnęło i ogonek został nieco zmniejszony. Folia na skrzydłach, przeszlifowana asfaltem, też straciła nieco ze swego blasku.
Chmura gradowa zawisła nad lotniskiem - pociemniało...Chmura ta zawlokła nadwyrężony model w zacisze furgonetki i przystąpiła niezwłocznie do odpalania Fun-Fly'a...a determinacja do spółki z piorunami biła jej z oczu.
WIEDZIAŁEM! Jeśli Fun-Fly nie poleci, to zostanie roztrzaskany o beton, a Biniu popełni sepuku, za pomocą anteny nadajnika.
Jednak model świadom zadania wzbił się natychmiast w powietrze, wspinając się błyskawicznie jak strażak po metalowej drabinie, którą koledzy dowcipnisie podłączyli do fazy. Co tam się wyprawiało. Figury - kwargle wiatropędne, zawisy poziome, zawisy pionowe - gnane z wiatrem. No cuda! Ale najbardziej rozbawił nas sposób wylądowania - idealnie pionowo - śmigłowiec.
Borys kręcił to kamerą i dowody są na stronie:
www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl/pila/index.html

Następny w kolejce był nasz znajomy - młody modelarz Paweł, który wcześniej odkupił górnopłata ,,Misia'' od Zbyszka. Chłopak nigdy nie latał silnikowym modelem, a za cały bagaż doświadczenia musiało mu wystarczyć kilka lotów ,,gaciowym'' szybowcem...i trening na FMSie.
Kamera i aparat zostały natychmiast przygotowane.
Młody miał pomocnika - rówieśnika, a Misiu został wyposażony w potężny, jak na potrzeby tego samolociku, silnik - 4,5 ccm. Brakowało mu kołpaka, więc Paweł sam przejął rolę rozrusznika. Zaciął zęby i machał śmigłem nie zwracając uwagi na kopiący po palcach silnik, ani na wiatr, który targał cała trójką. Po dłuższej chwili takich zmagań, postanowiłem się odezwać.
-,,..a baterię do świecy macie sprawną?''. Młody natychmiast rozłączył układ
i WSADZIŁ SOBIE KLIPS DO UST ! - ,,Sprawna'' - zawyrokował.
Prawie usiadłem na d...:))))
Po chwili silnik zaskoczył....i model wytoczył się na pas. Nim ktokolwiek zdążył coś krzyknąć, już był w powietrzu i LECIAŁ!!! Wiatr dziko nim rzucał ale nie dał rady zepchnąć. Na ziemi Biniu z Mikkim darli się naprzemian, wspomagając rodzącego się pilota. A chłopak leciał - pierwszy raz w swoim życiu i to w takich, dantejskich warunkach. Po kilku minutach walki z wiatrem, modelem, aparaturą i własnym szokiem, sprowadził samolot i jak na pierwszy raz całkiem nieźle wylądował - wycinając tylko jednego porządnego kangura. Kiedy wrócił z modelem okazało się, że lewe kółko pękło od impetu uderzenia, ale kropelka CA zaradziła temu natychmiast. Ledwie zdążyłem cyknąć:)))
Spojrzałem na pilota odbierającego gratulacje - adrenalina płynęła mu uszami a serce waliło z częstotliwością ruskiego ,,pulemiotu''. Przy takich emocjach skok na bungi musi być spacerkiem po parku w majowy wieczór.:)
Potem latał Borys swoim Kyoshakiem i ciężki model radził sobie z wichurą niegorzej niż pilot - jednym słowem nuda:))))


W końcu przyszedł czas na combata. A on taki malutki...
Wszyscy popatrzyli na nas wyczekująco...
-,,A raz kozie -wio'' - jak mawiał Shrek ... najwyżej to my dostarczymy tu ubawu.
Znacie combaty. Małe to, nieporęczne i ugryźć próbuje (prawda Gmeraczu?)
Zanieśliśmy wyjące maleństwo nieco dalej poza pas startowy na zeszłoroczną trawkę. Co by mu w razie czego ziemia lżejszą była...
Nie mogłem się zdecydować jak go ostatecznie złapać, bo wycięte otwory w dole kadłuba (a dokładniej centropłata) okazały się zupełnie bezużyteczne wobec kompilacji ciągnącego w dół śmigła i porywów wiatru, które na przemian próbowały cisnąć go na dół lub wyrwać z ręki w górę.
Przypomniałem sobie natychmiast wszystkie swoje nieudane scenariusze wyrzutów czegokolwiek. Natychmiast zatęskniłem za Markiem Jankowskim, któren to stał się bezapelacyjnie naszym guru w kwestii wyrzucania modeli w powietrze - nawet jeśli te modele lecą w trzech kawałkach:)))))
Wziąłem rozbieg i sprintem kulawej kaczki przemierzyłem ze cztery kroki...po czym wiatr wyrwał mi model z ręki i porwał do góry.
POLECIAŁ
Stałem zachwycony! W końcu zrobiliśmy coś co lata!!!
Mikroskopijnie małe wychylenia na sterach sprawdziły się i tym razem. Poleciał całkiem spokojnie jak na te warunki i po kilku minutach prób bezpiecznie wylądował, a Mikki zaliczył swoja porcję adrenalinki.
Potem było jeszcze kilka różnych lotów dla utwierdzenia swojej przewagi nad siłami natury i zaczęliśmy zbierać się do powrotu.
Biniu, któremu FunFly rozchmurzył nieco czoło, głośno narzekał na swojego pecha!
-,,Cały tydzień czekałem na oblot - a tu takie warunki - to...NIE HUMANITARNE !!!'' wyżalał się nam w drodze powrotnej.
Wstąpiliśmy do niego po drodze, żeby obejrzeć film z kamery. Oczywiście okazało się, że telewizor nie ma odpowiedniego wejścia a Zbyszek nie ma odpowiedniego kabelka, więc musiałem służyć za przekaźnik, stykając ze sobą cincze i euro i jeszcze przepraszać ,,za występujące zakłócenia'' podczas odbioru:))))
W międzyczasie spadł deszcz.....i ustał wiatr.
Biniu dostał dzikie błyski w oczach.
-,,Ja nie mogę!'' - odżegnałem się zaraz od niewypowiedzianego jeszcze pomysłu. Borys wzruszył ramionami - ,,mogę jechać'' - zadeklarował.

Uciekliśmy stamtąd w podskokach!
Kilka godzin później wpadł do nas Zbyszek! Mina mówiła o wszystkim!
PIPER POLECIAŁ!!! ..chociaż w Pile wiało tak samo jak przed południem..:))-,,Przecież wiecie, że bym nie zasnął'' - wyjaśnił:)
WIEMY!

koniec szaleństw na dzisiaj.

pozdrawiam Wszystkich i zapraszam na stronę:
www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl/pila/index.html

Jurek v P


17-3-2002

Witam:)

Dziś pogoda u nas dopisała. Skrzykiwaliśmy się od wczoraj na loty jak jakieś kaczki-krzyżówki (lub ściślej kaczory). Frekwencja była całkiem niezła - równy tuzin latadeł maści wszelakiej i podobna liczba zapaleńców. W tym jeden młody nielot - kandydat na pilota plus jego model nielot - kandydat na samolot:) Atrakcję uzupełniał solidnie zbudowany trainer, który miał za sobą 2 nieudane próby kompletnej dewastacji - za każdym razem zostało z niego tyle, ze rokował nadzieję na odbudowę:) Dziś miał się jego los dopełnić..
Pełen DOBRYCH myśli, ładowałem wczoraj baterie do aparatu. Mikki, zawarł jakiś krótkoterminowy pakt z Pudłowcem, na mocy którego jeden dostał poprawione podwozie, a drugi nadzieję na trochę przyjemności:)) Przed spaniem ściągnął jeszcze go z haczyka i zawlókł pod ładowarkę, rzut oka na kontrolkę akku w nadajniku - powinno wystarczyć.

Nazajutrz pobyt na lotnisku, rozpoczął się o kilku przeprowadzek: najpierw pogonili nas z jednego kąta szybownicy a potem z drugiego glajciarze. Zalegliśmy wreszcie gdzieś pośrodku.
Jako jedne z pierwszych w górę poszły oba kombaty. Nasz Dewoitine i Zbyszkowy Mustang.
Po krótkiej chwili ,,zestrzelony'' Biniu lądował awaryjnie na zgaszonym silniku, za to pod niebo wzleciały głośne epitety pod adresem kapryśnego MDSa. Mikki wylatał uczciwie cały bak i zadowolony poszedł po specjalnie przygotowane dwunastometrowe taśmy z krepy.
Napojony i podwiązany Dewoitine, powarkiwał niecierpliwie, rwąc się do walki. Przeciwnika jednak wykończyła rosyjska technika. Zniechęcony próbami Zbyszek poszedł szukać pociechy przy Piperze. No cóż - polatamy sami. Śliski od mgiełki olejowej model wyrwał mi się z ręki prawie pionowo w górę, ale dzięki opanowaniu Mikkiego nie doszło do przeciągnięcia. Rozpoczął się jednoosobowy balet powietrzny ze wstęgą.
W pewnym momencie modelem lekko ,,kopnęło'' - ,,jakieś zakłócenia!" zaniepokoił się Michał. Wzruszyłem ramionami - kanały sprawdzone - miały szeroki rozrzut, aparatury nienajgorsze - no zdarza się czasami...
Nagle Mikki ryknął : - ,, NIE MAM KONTROLI NAD KOMBATEM!!!!''
Stado spłoszonych mrówek zaczęło ewakuację wzdłuż mojego kręgosłupa.... - ,,
Wyłączcie radia !!!!'' - darliśmy się na zmianę. Wszyscy zerwali się z miejsc i zaczęli śledzić monodram rozgrywający się na niebie. Nasz kombat oszalał. Z zablokowanymi sterami wysokości - na plus i gazem wrzepionym na maksa, wywijał dzikie pętle zaznaczone furkoczącą taśmą, za każdym obrotem zbliżając się coraz bardziej ku ziemi!
Z zapartym tchem czekałem na akt ostatni...
W wyobraźni widziałem TAKĄ MARCHEWĘ, że z pewnością trzeba będzie pożyczyć sprzęt wiertniczy, żeby dokopać się do silnika...
O ile trafi w glebę, bo jeśli w beton, to odłamki będą przez tydzień fruwać w powietrzu!
Właśnie model domknął pętlę odwróconą na wysokości człowieka nad pasem, wykonał wierzgniętego kwargla i lotem plecowym, tracąc wysokość skierował się nad trawy. Tam - zarył się w ziemię, na całe szczęście pod niedużym kątem!! Widziałem tylko jak odfrunęły skrzydła.
Pobiegliśmy po zwłoki.
Jeszcze nie wiedziałem dokładnie co było przyczyną zerwania się ze smyczy ale byłem pewien że żadne zakłócenia nie były tu winne!
Kiedy pochyliłem się nad drgającymi niemrawo serwami, które właśnie wyszły na spacer...zrozumiałem wszystko.
DUPA

D.U.P.A.
to jest skrót: Durniu Uzupełnij Puste Akumulatory..

:)))))))))))

Wiecie co - wstyd mi jak to piszę!!
Podstawowy błąd! Obrzydliwa rutyna??!
Naładowaliśmy WSZYSTKO...oprócz tego cholernego kombata...

I to nie jest żadne frycowe!!! Błędy kosztują! ( podobno B. Gates jest z tego powodu taki bogaty:))))))

Wiesz co Gmeraczu...wykrakałeś, a teraz to wsadź sobie tą gadkę umoralniającą w...podręczniki o wychowaniu technicznym:)))))))))

Uszkodzenia nie okazały się aż tak tragiczne : wymiana dwóch profili, i kawałka poszycia w skrzydłach, zaproszenie serw do środka, umocowanie lotki steru wysokości i niewielkie pęknięcie kadłuba w miejscu nie konstrukcyjnym.
Niestety regulacja gaźnika od OS-a, jak zwykle została urwana...

A reszta - latała, nawet ciężki trainer, no może za wyjątkiem ,,świeżynek'', bo okazało się, że początkujący konstruktor a niedoszły pilot wjechał lutownicą ciut za głęboko i w plastikowym zbiorniku powstała niezła dziura.
Widać Opaczność postanowiła reglamentować atrakcje. Za tydzień też trzeba mieć o czym pisać:)))))

Ciśnienie na moment podniósł jeszcze Biniu, popisując się swoim Fun-Fly'em, chciał przelecieć nisko nad lotniskiem ale wywinął jakiegoś koziołka i zawadził skrzydłem o beton. Na szczęście FX nie zawiódł i z rykiem wyciągnął w górę samolot z opresji.
-,, On jest wariat!!!'' - chichotał Zbyszek, podjeżdżając ocalałym modelem do samochodu.
-,,Ty jesteś wariat!!'' - darłem się za nim, próbując uspokoić nerwy!

No ale w końcu nie można się na niego gniewać, tym bardziej że miał dziś IMIENINY .

Wszystkiego Najlepszego Raz Jeszcze - Biniu - oby Ci w dżunglach amazońskich balsy nie zabrakło, a Zakłady Żywieckie uznały Twe zasługi i wzięły w sponsoring.

pozdrawiam

Jurek v P

p.s. fotki są tutaj - www.rc-chodziez.modelarstwo.org.pl/crush/index.html


4-4-2002

Witam.

Ponieważ wróciliśmy wcześnie z hipermarketu (nie dlatego, że nie było co kupić ale dlatego, że brakło pieniędzy...), a było jeszcze jasno postanowiłem znów zmarnować troszkę elektronów zamieniając je na ciepło i ruch postępowy materii. Mówiąc po ludzku poszedłem polatać Deltą Ex2 Moto.

Ponieważ jestem już "mistrz świata oblatywaczy" (rozbijam się po mistrzowsku), więc wieczorne bujanie się w powietrzu wyzwala u mnie tyle adrenaliny co oglądanie codziennych dopołudniowych seriali. Postanowiłem zatem pouczyć się akrobacji.

Teorię znam. Gorzej było w praktyce. Na pierwszy ogień poszła beczka. Ale nie taka zwykła co w locie plecowym model zwala się w poszukiwaniu kretów, ale "porządna" z oddaniem drąga. No cóż. Ponieważ nie opisałem sobie drążków góra/dół pomyliły mi się kierunki i Delta jak nurkujący jastrząb w ciasnym korkociągu dopadła jakiegoś kreta. Po okolicy rozeszło się tąpnięcie, dachówki pospadały z pobliskich budynków. Szybko się przeżegnałem, rozejrzałem się czy nikt nie widział i czy w pobliży nie leży przypadkiem jakieś pudełko na drobiazgi.

Z daleka Delta wyglądała na całą. O dziwo z bliska też! Po podniesieniu nadal wyglądała na całą. Czyżby rzeczywiście była cała?! I to było pierwsze zdziwienie tego dnia (niestety nie ostatnie).

Szybkie sprawdzenie działania serw i w powietrze. Jeden zakręt... oj, cos się ześlizguje... drugi, oj... cholera co jest.. zawracam. Delta jakaś taka płaska. Coś tu nie gra! No tak. Stateczniki pionowe powiewają na wietrze jak szturmówki. Lądujemy.

Co teraz. Do domu daleka. Taśmy klejącej jak na lekarstwo... "Ale trzeba sobie radzić. Powiedział Baca zawiązują buta dżdżownicą". Tyle razy płat był dziurawiony przez badyle więc jedna dziura więcej czy mniej i tak nie ma różnicy. Wbiłem po dwa patyczki po obu stronach stateczników. Trzyma się. No to w powietrze... Ooo! Teraz jest OK.

No to beczka raz jeszcze. Jeden drążek (lotki) w lewo potem drążek od siebie... Pięknie! Pięknie! No q.. pięknie... z jednego modelu zrobiły mi się dwa latające. Na całe szczęście jeden z nich był nadal RC. Drugi zdecydowanie wooolno latający. Odmaszerował jeden statecznik, ale za to drugi.... powiewał. Próbowałem dzielić uwagę pomiędzy podziwianie piękna swobodnego upadku a sterowanie bardziej wartościową częścią modelu, która nie wiedzieć czemu znów wykazywała tendencję do ślizgania się w zakrętach.
Wylądowałem bez przeszkód dokładając do kolekcji jakiegoś jednego może dwóch
tysiąców dziur w poszyciu kolejną setkę.

Tak więc można zaryzykować następujące tezy:
1. Korpuskularność modelu najczęściej objawia się podczas próby przejścia z ośrodka rzadszego do gęstszego lub podczas działania na model niezrównoważonej siły zewnętrznej.
2. Z jednej Delty można zrobić poprzez podział (nawet niekontrolowany) co najmniej dwa równie dobrze latające jak delta modele z czego jeden jest nadal RC. (Nie wiadomo tylko czy to twierdzenie jest rekurencyjne)
3. Wzrastająca ilość dziur w poszyciu nie ma wpływu na właściwości lotne Delty. Oznacza to, że nieskończona ilość dziur (a tym samym ich powierzchnia) również nie ma wpływu. Oznacza to z kolei, że jak nie będzie skrzydeł to Delta nadal będzie taka samo kiepsko latała.

;-D
Pozdrawiam korpuskularnie
Tomasz 'Cypis' Gębala
http://funfly.silesianet.pl
Latające RC
------
Odpowiedź grupowicza:

To jest imponujące. Podoba mi się.
Czy te tezy są prawdziwe dla większych modeli? Czy działa w drugą stronę?
Jak należy szybko lecieć dwoma modelami, aby je połączyć w większy?

I z innej beczki. Zgodnie ze wzorem E=mc2 stan naładowania akumulatora można sprawdzić za pomocą wagi (naładowany będzie cięższy). Należy zrobić pomiar z prędkością światła. Chyba dziadek Albert się w grobie przewraca:))))))))))))))))))


Pozdrawiam Władek


8-4-2002

Z życia wyrwane :
w skrócie dla niewtajemniczonych - początkujący, kupiłem stika , jeden silnik, drugi silnik
a dalej ...

troszkę eksperymentuję no i oczywiście muszę się pochwalić ... o tak... a więc :

Napęd oryginalny od stika (150 + 1:7) zaczął mi chyba znowu siadać a i jego moc przestała mnie zadowalać (tak, tak apetyt rośnie w miarę jedzenia :) ) Tak więc ......."gryzoń uskubał kawałeczek grosika i czym prędzej pognał do sklepu na zakupy. Jego łupem padł SPEED 300 (bo 280 nie było - he he he) i przekładnia (na razie ślizgowa ) 1:5. Całość została zamontowana do lekko wysłużonego już Messenger`a - "made in Kaper".
Narodziła się maszyna " TURBO Messenger "- modified by Gryzoń- a oprócz
nowej mocy otrzymał akrylowy kolorek na skrzydła. Gryzoń po raz pierwszy od kilkunastu dni miał okazję wyjść na dwór (co prawda po 22:00 - ale zawsze coś). Sprawdził stery, programowanie regulatora ... pik pik ... OK. Czas na start.
Odpalił TURBO Messiego i ... po kilkunastu sekundach lotu doznał ciężkiego szoku (Gryzoń nie Messenger). Oto co zdążył zanotować nasz mikrofon tj.
dźwięki które wydawał Gryzoń:
- OOOOOOOOOOOOOOO ,
- AAAHHHHHhhhhhhhhhhhhh
- OOHHHHHHHHHHHHHH
- Ojej ......rety
- O matko
po kilkudziesięciu sekundach ohów i ahów dodał (uwaga słownictwo niecenzuralne)
- Ludzie to nie lata ! To popierdala i to prawie pionowo w górę !!!!


Nasz wywiadowca nie pytał już o nic Air Gryzonia, który był w transie
zachwytu i latał, latał , latał ...Po jakiejś godzinie i 20 paru minutach Gryzoń
musiał zrezygnować z dalszych lotów (a baterie jeszcze żyły i miały się dobrze - 2x 700 i 1x 210 mAh), ponieważ Messenger stracił trochę na zdrowiu ... "

Podajemy wyniki meczów dzisiejszych rozgrywek:
Gleba vs Kółko (z podwozia) - 1:0
(koalicja) Drzewo + Gleba vs Kadłub - 1:0

Ale to jeszcze nie koniec rozgrywek ( taśma klejąca robi swoje )
Kolejny mecz był niestety rozgrywającym:
Gleba vs ... Śmigło - 1:0 (Gryzoń nie wziął zapasowego)

...I to byłby koniec naszego sprawozdania na dziś .
Dziekujemy Państwu za uwagę ...

Ps Pomimo lekkiej demolki messiego jego skrzydła uznane zostały za wzór wytrzymałości :)
I jeszcze wiadomość z ostatniej chwili :
TURBO Messenger vs Krety 4:0 (cztery bicia kreta przetrwał bez zadraśnięcia - Drużyna Kretów w liczbie czterech poległa).


6-05-2002

[RC]...alienacja..

...sssssssss...
Witamsssssss
.. to ja - Jurek z dermą strzaskaną na maksa...:)
nie mogę się położyć więc posiedzę jeszcze przed komputerem ...
krótka, smutna powiastka o wyalienowaniu latacza...

Zadzwonił Biniu do znajomych modelarzy, a tu okazało się, że oni wybyli na weekend w nieznane, zadzwonił do drugiego a ten w niedyspozycji gastralnej ...
Westchnął więc biedaczysko, nabił w desperacji pakiet i powlókł się był samotnie w łąki umajone kwieciem rozmaitem...
Tam oddał się z lubością swej niecnej pasji, a że termika torf rwała w górę to i motoszybowiec znikł nieomal zupełnie pod błękitnym, czystym niebem.
Nadjechały dzieci rowerami.
Zatrzymały się na skraju łąki i aż oczęta swe niebieskie przecierały ze zdumienia, patrząc na owo dziwowisko ...
no bo:

stoi facet na łące ...
oczy w górze błądzące
tną go gzy i moskity
a on stoi jak wryty ..
.. w całkowitym bezruchu
skrzynkę dzierży przy brzuchu
wspartą o dziwny stelaż ..
Wariat!!!
... albo modelarz.

Lecz dziatki takiego słowa nie znały.
Zaczęły się spekulacje ... bo że ten na łące - nienormalny, to widać ... ale CO ON TAM ROBI????
- Ryby łowi ... zgadywał najmłodszy..
-Głupi jesteś!! - przecież tam nie ma wody - zakrzyczały go inne ..
Zaczęło być strasznie i tajemniczo.. Żadna z przytaczanych teorii nie znajdowała oparcia w faktach. A fakty były nieubłaganie realistyczne: oto na porosłej trawą łące stał jak wrośnięty - zarośnięty facet! Zapatrzony w niebo z marsową miną dzierżył coś tajemniczego w rękach, z czego wystawała długa połyskująca witka.
Nie różdżkarz!! Ten patrzyłby w ziemię!!
Przygnębione dzieciaki wsparła radą przejeżdzająca Tu-bylka: - a spójrzcie
no w niebo - rzekła z uśmiechem - tam na pewno będzie jakiś samolot!
Dzieci spojrzały niechętnie ...
- Tam nie ma żadnego samolotu - to jakiś ptak, ale wysoko - samolot ma inny ogon! - orzekły jednomyślnie i zrezygnowane wsiadły na rowerki.
Kiedy ostatnie zniknęło za zakrętem, nagle - smiertelnie przerażone żaby zaczęły uciekać na oślep, byle dalej od straszliwego Ropucha!!!

..to Biniu rechotał skręcając się ze śmiechu ...

a przecież wcale nie ma z czego się śmiać!
Czyż nie mam racji???

pozdrawiam

Jurek v Czerwona Plama
"Jurek v P"


8.5.2002 r. Zebrał Marek Kowalski